Ptasio

Zatoka nad którą mieszkamy jest królestwem wodnych ptaków, ale w listopadzie jest już, prawie, po ptakach. Tysiące gęsi, kaczek i siewek zatrzymują się tu wcześniej, w czasie swoich wędrówek we wrześniu i październiku. Nie zastaliśmy już żadnej czajki ani kszyka, tylko ostatnie krzyżówki i głośne łabędzie krzykliwe. Pierwsze tygodnie wypełniały nam donośne zawodzenia tych ostatnich.

Łabędzie nad zatoką

Największe zdziwienie wzbudziły swojskie kawki. W pobliskim miasteczku zgromadziło się ich wielotysięczne stado. Były same, bez gawronów. Czekały być może na odpowiedni moment do odlotu w kierunku Polski. Tańczyły na niebie jak ławica ryb, dając przedstawienie, z którego słyną szpaki. Nie wiedziałem, że kawki też to potrafią. Ich taniec ma od szpaczego jedną zasadniczą różnicę. Szpaki fruwają we względnej ciszy. Kawki drą się, cykają i plegotają jak rozentuzjazmowany tłum albo orkiestra dęta. Największy rarytas? Głuszec. Mignął mi w lesie jego ciężki, ciemny kuper. W Polsce jakoś nie miałem szczęścia, mimo wielu dni włóczęgi po Puszczy Augustowskiej. Tu wystarczyła pierwsza wycieczka do większego lasu.

Akseli Gallen-Kallela – Wielki, czarny dzięcioł, 1892–1894. Domena publiczna.

Później, gdy przycisnął mróz, znad zatoki odleciały także krzyżówki i krzyczące łabędzie. Trochę dłużej zostały bieliki polujące na nadmorskich łąkach i pastwiskach, dopóki wszystko nie zamarzło. Odtąd było już bardzo cicho. Znikły gdzieś mazurki wcześniej zamieszkujące różany krzew koło stodoły. Rolę krzykaczy, choć niezbyt gorliwych, przejęły dzięcioły, z najgłośniejszym czarnym na czele. Prócz nich kręciły się jeszcze stadka gili i niezniszczalne sikory. Czasem zabulgotał kos, a kwiczoły zrobiły jazgotliwy nalot. W grupę ostatnich trznadli i zięb wpadł krogulec, zaświergotała jemiołuszka. Zapanowała zima.