Patryk Chilewicz. Dziennik

Codzienny strumień świadomości. 👀

Odprężenie po wczorajszej tabletce sprawiło, że w końcu nie przebudzałem się od siódmej rano co pół godziny, tylko pozwoliłem sobie wyspać się całkowicie. Efekty utrzymywały się na tyle, że chętnie wyszedłem z domu na spacer, czerpałem radość z przechadzki, a reszta dnia upłynęła mi naprawdę miło.

W głowie pojawiła się taka myśl: a może by pójść na skróty i po prostu brać ten pieprzony Xanax, mając w dupie całą resztę? Przecież działa!

To była jednak tylko chwila, bo zbyt dużo czasu spędziłem na terapii leczenia uzależnień, by nie wiedzieć, że uruchomił się we mnie ten wewnętrzny oszust, który zaprasza drogą na skróty, nie mówiąc nic o realnych konsekwencjach.

Dziękuję, postoję, poczekam. Zawalczę o siebie jeszcze raz, choć przyznam, że jestem tą wieczną walką z jednej strony znużony, z drugiej wkurwiony, a z trzeciej zniecierpliwiony. Ile kurwa można, czy nie mogę mieć życia z plastiku? Oddam wiele: intelekt, krytyczne myślenie, mogę nawet wiedzę i doświadczenia. Chcę tylko przestać czuć wewnętrzny sztorm od przebudzenia do zaśnięcia w bólach.

Jestem zmęczony sobą. Swoim narzekaniem, problemami, tym wiecznym analizowaniem każdej sekundy i każdego gestu, nadmierną wrażliwością na gesty innych, przesadną egzaltacją i cała resztą, która wypływa ze mnie wyjątkowo obficie w ostatnich tygodniach.

Dzisiejszy atak paniki był tak ostry, że sięgnąłem po awaryjny Xanax. A po Xanaxie jak zwykle: najpierw przerażenie, bo czuję zmianę w organizmie, a nienawidzę tego uczucia, w którym coś się zmienia i nie mam na to realnego wpływu, a potem odprężenie, poprawa nastroju, nawet dobry humor.

O ile wiem, że Xanax nie jest długotrwałym rozwiązaniem, o tyle dziś naprawdę pomógł mi wydostać się z bardzo ponurego miejsca, w którym utkwiłem w tym tygodniu. Chciałbym jednak, by była to trwała zmiana jakości życia, a nie koło ratunkowe, które muszę sobie rzucać, bo inaczej tonę.

Od rana na mieście. Deszcz, bieganie z mapą do celu, zamieszanie, samotne podróże metrem. Ze wszystkim dałem radę, co dobitnie mi pokazało, że moje problemy siedzą w mojej głowie i to nie jest tak, że nie jestem w stanie fizycznie się gdzieś zjawić czy czegoś zrobić. To moja głowa jest moim największym wrogiem. Najgorsze, że ja zdaję się naprawdę ze wszystkiego zdawać sobie sprawę, rozumieć te mechanizmy i potrafić przewidzieć, jaki coś może mieć dla mnie skutek, ale nie nadaje mi to żadnej władzy nad nią. Może moja głowa po prostu mnie nie lubi? Cóż, należałaby wtedy do większości, więc zdziwienie jest zbędne.

Kino. Uwielbiam, ale dobrze wiem, jak działa na mnie w tak złym stanie perspektywa siedzenia kilku godzin w ciszy, właściwie nieruchomo, z obcymi ludźmi, po ciemku, w nieoswojonym miejscu. Trochę wiedziałem, jak to się może skończyć i tak też się skończyło – atak paniki w pierwszym kwadransie, później godzina uspokajania się i dochodzenia do siebie, by ostatecznie skupić się dopiero na drugiej połowie.

Każdego dnia mam coraz mniej siły.

Wczorajsze działania poskutkowały dzisiejszym odprężeniem, które w miarę pozwoliło mi przeżyć ten dzień. Spacer po mieście, trochę słońca, odrobina życia, którym chciałbym umieć żyć.

Choć w głowie ciągle wojna, to słyszę ją nieco słabiej, bo umówiłem się dziś i z terapeutką, i z psychiatrą. Na przyszły tydzień, więc przede mną kilka naprawdę długich dni.

Cieszę się i jestem dumny z tego, że potrafię wykonać teraz kroki, które realnie mogą mi pomóc, a nie zagłuszam tej przerażającej pustki alkoholem czy narkotykami, jak kiedyś.

To też wdzięczność, że mogę sobie finansowo na takie działania pozwolić, bo gdybym miał czekać w kolejce na NFZ, to mogłoby mnie tu zwyczajnie nie być.

Chciałbym dotrzeć do momentu, w którym przestanie mnie przerażać to, czego pragnę.

Gdy już sztuczna inteligencja przejmie władzę nad światem i wszystko będzie wirtualno-nieprawdziwe, to chciałbym poprosić Wielki Komputer o to, by nie zapomniał wgrać w system tego pięknego momentu, gdy w domu panuje cisza, dwie tury prania czekają na wywieszenie i pachną mokrością oraz proszkiem, a trzecia tura mieli się w pralce, szumiąc pięknie i spokojnie. To dla mnie prawdziwa poezja życia.

W tym tygodniu nie było jeszcze ataku paniki, także nadszedł i on! W miejscu publicznym, w otoczeniu całej rodziny i kilkudziesięciu innych, obcych osób w bonusie. Standard: dławienie się, problemu ze złapaniem powietrza, nadmierne pocenie się, zawroty głowy. Udało mi się to po chwili opanować, ale kto nie przeżył takiego ataku, ten nie wie, jak bardzo jest to wyczerpujące psychicznie i że później człowiek ma ochotę tylko wejść pod kocyk i spać, najlepiej na zawsze.

A przede mną były dalsze atrakcje turystyczne, więc zacisnąłem zęby i po prostu istniałem dalej.

Męczące jest to życie.

Dziś ktoś założył konto na Instagramie, by zaobserwować mnie i napisać mi przykry komentarz pod jednym ze zdjęć. Ja śmieci wynoszę na śmietnik, więc komentarz zniknął, a pseudoanonimowe konto zostało przeze mnie zablokowane. Zrobienie tego zajęło mi kilka razy mniej czasu niż komuś sfrustrowanemu całe zamieszanie z tworzeniem nowego profilu.

Nawet mnie to nie zdenerwowało, bo wyzywany jestem od kiedy tylko pamiętam. Kiedyś pluli na mnie w realu, później internetowo. Nie jest to oczywiście miłe, ale można się przyzwyczaić do smrodu unoszącego się z domu sąsiada. Niestety, zapewniam.

I tak sobie dalej myślę, że ten nagły skok popularności Vogule Poland przełomu 2020/2021 traktuję dziś jako ewenement, który nie miał prawa się wydarzyć, a wydarzył. Nie miał prawa, bo takie osoby jak ja nie porywają tłumów i nie nadają się do pierwszego szeregu. Mam z tym luz, bo przecież nie jestem idiotą, rozumiem system i wiem, które moje działania jakie mogą wywoływać reakcje.

Świadomie sabotuję siebie i nie pozwalam tłumom poczuć do mnie sympatii. To, na czym zależy tak wielu, mnie przeraża. Wiem, że tracę na tym zasięgi, publiczność i w końcu pieniądze, ale ja nie odbieram tego w kategoriach straty. Dla mnie to raczej kalibracja społeczności, gdy raz na jakiś czas zapalam światło i mówię “sprawdzam”. Niektórzy wtedy obrażają się i odchodzą, inni zostają. Jestem z tym ok.

Zawsze grałem we własną grę. Ona jest na tyle skomplikowana, że nie mam czasu zapoznawać się z twoją, sorry.

Enter your email to subscribe to updates.