Gen SAD
Od kilku dni mam koszmary. I to takie naprawdę mocne, bo budzę się zlany zimnym potem, po czym zasypiam, budzę się ponownie i nie pamiętam nic poza tym, że to nie było przyjemne.
Chodzę niewyspany od tygodnia. Wieje dramatycznie. Boli mnie od tego głowa. Wkurzam się na to wszystko, a potem mam wyrzuty sumienia, że przejmuję się takimi pierdołami i że moje zmartwienia są niczym w szerszej perspektywie ludzkich smutków.
“Ale masz prawo czuć smutek z powodu tego, z czego czujesz smutek” – słyszę ten głos w głowie i od razu przypominają mi się afterowe popołudnia na warszawskich Kabatach, gdzie siedząc w większym gronie, po wielu kreskach, śpiewaliśmy razem “Rysę na szkle” Urszuli.
Czego wciąż mi brak? Przecież wszystko mam Obcy ludzie mówią Że tak zazdroszczą mi Czego wciąż mi brak? Co tak cenne jest? Że ta nienazwana myśl Rysą jest na szkle
Wtedy też nie mieliśmy źle. Grupka pogubionych dzieciaków, która zabijała swoje niepewności w narkotykach i alkoholu. Wszyscy byli jednak zdrowi, zarabiali na siebie, dawali radę. A jednak przejmujący smutek ogarniał nas non stop.
A może niektórzy tak po prostu już mają, że w ich krwi płynie nostalgia, że w ich DNA jest gen SAD i ni chuja nie można się go pozbyć, że to naturalne, jak bycie blondynem czy zielonookim? Może niektórzy rodzą się uśmiechnięci, a niektórzy nie i nie ma sensu na siłę tego zmieniać?
Nie wiem, ale czuję w sobie pokłady smutku i mroku. To nie jest tak, że to coś nowego, nagłego czy że teraz to odkryłem. Nie. To we mnie siedzi od… dekad. Umiem już z tym żyć, umiem to powstrzymywać i czerpać radość na co dzień, ale mam z tyłu głowy, że ten mrok czai się. Przez lata nauczyłem się nad nim panować, ale on jest. Czyha. Muszę być ostrożny.
Te myśli gdzieś przyszły w związku z dzisiejszymi serialowymi pożegnaniami. Skończyliśmy czwarty sezon “Search Party” i czekamy na ciąg dalszy. Tak serio czekam, bo mam wrażenie, że z sezonu na sezon historia jest coraz bardziej wciągająca.
Obejrzeliśmy też całe “Schitt’s Creek”. Ładny był to finał. Wzruszający, ale też bez zbędnych dłużyzn i robienia z tego cyrku obwoźnego. Będę tęsknić za przygodami rodziny Rose, to pewne!
Na pocieszenie zaczęliśmy “The Last Of Us”. Z oporami, bo choć świat postapo mnie wyjątkowo kręci, to nie kręci mnie oglądanie tego, co wszyscy. Jakoś marketing często działa na mnie odwrotnie i gdy idąc w centrum Barcelony co dwa metry mijałem plakaty tego serialu, to z każdym kolejnym miałem coraz mniejszą ochotę włączyć. No ale włączyłem, nie zawiodłem się, czekam na kolejne odcinki!
Na koniec dnia zauważyłem, że Cool Kids Of Death pracują nad nowym kawałkiem. OK, czyli jest po co czekać!