Guru, których nie powinniśmy potrzebować

Afera z “mądrościami” Beaty Pawlikowskiej otworzyła nowe wrota, także w mojej wrażliwości. I zauważam rzeczy, i mam myśli.

Pamiętacie jeszcze te debilizmy Pawlikowskiej? Mówiliśmy o nich w jednym wideo. Bliżej przyjrzała im się Natalia Waloch z “Wysokich Obcasów”, która zauważyła ciekawe ruchy, które dzieją się wokół samozwańczej specjalistki od wszystkiego. Otóż pomoc zaoferowało jej pisowskie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, a z naszą mędrczynią współpracuje niejaki Maciej Zaborowski, prawnik chętnie broniący pisowskich aparatczyków (Gmyz, Kania, Gargas, Obajtek, Ziobro, Wipler, Jaki, Korwin-Mikke, Cenckiewicz, Kotecka i inni) oraz zasiadający za rządów PiS w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Dziwny przypadek, co?

A my dziś skończyliśmy serial “Search Party”. Jak po pierwszym sezonie byłem nastawiony dość sceptycznie, tak każdy kolejny wkręcał mnie coraz bardziej. W finałowym, piątym sezonie, dostajemy już absolutne kombo, które z pozoru wygląda na nienaturalny zabieg scenarzystów, którzy popłynęli w swoich fantazjach, ale moim zdaniem pokazali w nim plagę naszych czasów.

Plagę, do których Pawlikowska właśnie zalicza się. Plagę osób, które na wszelkich tarotach, horoskopach i innych duchowych odnowach w stylu ceremonii kakao (polecam wygooglać, jeśli ktoś jeszcze nie kojarzy ten najnowszej mody wśród gwiazd) budują swoje fałszywe autorytety. Ale to mały pikuś, że ktoś uważa się za guru. Gorzej, gdy monetyzuje to wśród osób zdesperowanych i potrzebujących prawdziwej pomocy oraz gdy miesza to z negacją uznanej medycyny czy innych zbadanych i pewnych środków pomocowych.

Dla mnie to zwykłe skurwysyństwo, za które – cytując klasyczkę – wszyscy powinni zostać ukarani.

Wiem, że modne jest teraz wrzucanie Storiesków z tym, w jakiej kwarcie księżyca się urodziło i co to oznacza dla przyszłego małżeństwa. I mam w dupie, gdy ktoś robi to dla własnej ciekawości czy satysfakcji. To zabawa, sam wielokrotnie bawiłem się w wywoływanie duchów czy chodziłem do wróżki.

Po wyjściu od wróżki czułem się jak po przejażdżce na wesołym miasteczku – no fajnie, pobawiliśmy się, ale idziemy dalej. Mam jednak wrażenie, że niektórzy układają sobie życie wokół tego, co im powie jakieś samozwańcze guru. I tu widzę prawdziwy problem. Zbawiać świata tradycyjnie nie zamierzam, w moim otoczeniu nie ma szczęśliwie takich ludzi, ale obserwuję to z pewnym zmieszaniem… Serio?