Jak zniechęcić dziecko do zdobywania wiedzy, część 1
Dziś byliśmy na kontrolnej wizycie u weterynarza i miałem taki flashback, że aż mną wzdrygnęło.
Z kotkami wszystko dobrze, więc nie ma się co martwić. Skupmy się więc na tym flashbacku, który postaram się opowiedzieć w miarę logicznie.
Otóż w moim domu, gdy byłem dzieciakiem, oglądało się regularnie całą filmową serię “Sami swoi”. Tam w którymś momencie ten główny bohater, Pawlak, mówi o lekarzu zwierząt per “weteryniarz”. Tak, z “ni”. Za dzieciaka oglądałem to tyle razy, że mi się utrwaliła ta wersja. Zwłaszcza, że w tamtym okresie nie miałem żadnego zwierzaka domowego, więc nie byłem obyty z wizytami u weterynarzy.
Przenosimy się teraz do mojej podstawówki, gdzie trwa lekcja języka polskiego. Zawsze lubiłem czytać, także na głos, a to był jeszcze czas, w którym nikt w klasie nie protestował z powodu mojego “pedalskiego głosu”, więc czytałem klasie, kiedy tylko mogłem.
I w tekście pojawił się weterynarz! Jako dziecięcy purysta językowy postanowiłem zapytać się na głos pani nauczycielki, czy przypadkiem w podręczniku nie ma błędu, bo ja znam słowo “weteryniarz”, a nie “weterynarz”. Cała klasa wybuchła śmiechem, nauczycielka też.
Utkwiło to w mojej pamięci, bo było być może pierwszą lekcją, by nie ufać systemowi edukacji i że chęć zdobywania wiedzy wcale nie jest w nim mile widziana. Dodatkowo wydarzyło się to na moim ukochanym przedmiocie, co zburzyło moje poczucie bezpieczeństwa. Bo skoro po prostu pytam i chcę się dowiedzieć u nauczycielki jak jest, a ona wyśmiewa moje pytanie, to o co w tej szkole chodzi?
Później dowiedziałem się, że chodzi o to, by wypełniać testy tak, jak założyła komisja i by odpowiadać nauczycielom to, co chcą usłyszeć. Szybko więc wypisałem się z tej parodii systemu nauczania, ale to już zupełnie inna historia.
Ważne, że kotki całe i zdrowe, a Rybuś wcale nie jest grubaskiem, mam na to ustne oświadczenie doktorki Sary!