Patryk Chilewicz. Dziennik

Codzienny strumień świadomości. 👀

Odkrywanie siebie jest ciekawe i w jakiś sposób wyzwalające, ale łapię się na tym, że chyba w moim przypadku odbywa się z jakimś drobnym opóźnieniem względem innych ludzi. Czuję to, wydaje mi się, że także zauważam. Trochę mnie to chyba zawstydza.

Pani masażystka powiedziała mi dzisiaj po naszym spotkaniu, że mam tak spięte plecy, że nie spotkała się z czymś takim od dawna. W jej oczach widziałem prawdziwą troskę, więc umówiłem się na kolejne masowanie. Współczucie dźwignią marketingu.

Polacy przez wieki smuty wykształcili w sobie zmysł rozczarowania, który sprawia, że nawet gdy nie dzieje się nic specjalnego i ktoś ma po prostu własne, inne od naszego zdanie, są w stanie wyrazić swoje ubolewanie, rozczarowanie i smutek z powodu, że ktoś śmie myśleć inaczej niż ja. “Ja” jest sądem ostatecznym, prokuratorem i katem, wokół którego kręci się prawie każde życie. I tak kręcą się te życia, najczęściej każde wokół własnej osi. I nic z tego nie wynika.

Przyjazd mojej rodziny zbliża się nieubłaganie. Oczywiście wszystko postanowiło się wysypać, więc na ostatnią chwilę jest dopinanie szczegółów. Nerwówka, wkurw, rozczarowanie. Niech wszyscy dadzą mi spokój, niech nikt się nie odzywa, chcę tylko leżeć pod kołderką i udawać, że nie istnieję.

Bolesny powrót do rzeczywistości na sto procent. Mailoza, nagrywanie programów, wieczorem pierwszy półfinał Eurowizji. Nienawidzę szybkiego tempa, tego wiecznego pośpiechu, który dobrze pamiętam z pracy w dużych redakcjach. Ja tego nienawidzę, to mnie męczy i wprowadza we mnie niepokój, ale z drugiej strony doskonale się w tym sprawdzam, wszystko dopinam, robię po kolei z listy, zamykam projekty jeden po drugim.

Czy ja nie mogę lubić tego, w czym jestem dobry?!

Dzień powrotu do Barcelony. Cieszę się, bo ten prawie tydzień to dla mnie naprawdę dużo. Tęsknię za kotkami, za swoim łóżkiem, za rutyną i codziennością. Słaby ze mnie podróżnik, nie umiałbym być miesiącami w wiecznej podróży zmieniając miejsca, krajobrazy i ludzi wkoło.

Na plus: latanie samolotami znów nie wywołuje u mnie lęków, przynajmniej tak było przy okazji tego wyjazdu. Udało mi się nawet przysnąć, co z jednej strony jest sukcesem, ale z drugiej nie wiem do końca o czym był podcast słuchany podczas snu, a drugi raz odpalać przecież nie będę, bo nie mam czasu, takie zaległości.

Ostatni pełny dzień tych wakacji, choć “wakacje” to duże słowo, co uświadomił mnie dopiero niedawno mój psychiatra. Czy wakacjami można nazwać dni, w których nagrywa się materiał, wstawia posty i kontroluje, co dzieje się w sieci? To już wakacje czy po prostu lżejsza forma pracy w ładniejszych okolicznościach przyrody?

To pytania otwarte, ale nie chodzi o jakieś użalanie się nad sobą. Prawda jest taka, że prawdziwych wakacji z takim pełnym odcięciem się od spraw zawodowych nie miałem chyba nigdy w swoim dorosłym życiu. I nie wiem, czy potrafiłbym tak, co oczywiście nie napawa specjalną radością.

Na Gran Canarii trochę wyluzowaliśmy z wycieczkami, chodzeniem, wspinaniem się i atrakcjami. W końcu! Trochę czasu na błąkanie się po mieście bez większego celu, patrzenie w przestrzeń czy podsłuchiwanie innych turystów.

Wciąż uważam za całkiem zabawne, że nie mam potrzeby socjalizowania się z ludźmi, ale mam w sobie ciekawość, która skłania mnie do obserwacji ich zachowań i poczynań. Bycie niewidzialnym więc wydaje mi się idealną supermocą, którą mógłbym posiadać.

Przenosiny z Teneryfy na Grand Canarię. Statkiem! Kocham statki, marzy mi się wielotygodniowa podróż takim wielkim molochem, na którym jest wszystko. Wiem, że niespecjalnie to dobre dla środowiska, nieekologiczne, ale wycieczka takim gigantem fascynuje mnie od momentu obejrzenia “Titanica”. No, może niekoniecznie pójście w nim na dno, bardziej obserwowanie mikrospołeczności, osobnego świata, który rozwija się podczas takich rejsów.

Wycieczka na wulkan Teide spowodowała u mnie atak paniki. Atak paniki na wulkanie, jakie to malownicze! Udało mi się go w końcu opanować, ale do momentu zjechania kolejką z tych ponad trzech tysięcy metrów nie czułem się najlepiej.

Powód? Powietrze, a właściwie jego inna gęstość, która na tej wysokości jest normalna, ale mnie zaskoczyła. Trudność w łapaniu powietrza spotęgowana paniką poskutkowała tym, że poczułem się naprawdę źle. No, ale zdjęcia mam przynajmniej ładne.

Enter your email to subscribe to updates.