Patryk Chilewicz. Dziennik

Codzienny strumień świadomości. 👀

Dziś urodziny A., który zażyczył sobie dzień w aquaparku. Szczerze? Myślałem, że będę bardziej przerażony tymi wszystkimi zjeżdżalniami, a ostatecznie pojechałem większością. Więcej stresu wzbudził we mnie wszechobecny tam chaos, ale to Hiszpania, chaos jest chyba nieodłączną częścią ich życia.

Wylot na Teneryfę. Nieskromnie przyznam, że jestem mistrzem pakowania i całej tej logistyki, ale mimo to za każdym razem denerwuję się, że czegoś nie wziąłem. Mój mózg uwielbia zadręczać się sprawami, gdy tylko istnieje możliwość rozpisania w głowie negatywnych scenariuszy, to moja głowa od razu w to idzie. Lata mijają, terapie się kończą, leki krążą w krwioobiegu, a ja wciąż nie mam na to recepty.

Przyszedł maj. Miałem kiedyś znajomego, który mówił, że “w maju jak w raju”. Znajomy już nie żyje, także podchodzę do tego tematu z dużą ostrożnością.

Niedziela upłynęła na jednodniowej wycieczce za miasto. Chodziliśmy ze znajomymi po górach, oglądaliśmy przyrodę, wdychaliśmy czystsze powietrze, podniecaliśmy się zwierzętami (“o, zobacz, owca!”, “krowa, widzisz?!”), jak na mieszczuchów przystało. Moje myśli były jednak gdzie indziej.

Czytaj dalej...

Takie soboty, w których wychodzi się z domu, obcy ludzie dotykają twoich stóp, a potem postanawiasz wbrew swoim postanowieniom zatroszczyć się o świat, powinny być nielegalne.

W końcu zrobiło się na tyle ciepło, że wieczorem można leżeć na tarasie i oglądać telewizję do trzeciej nad ranem. Leżeć, jeść, denerwować się przejedzeniem, jeść dalej, pić, leżeć. I oby tak jakoś zleciało do końca.

Ciągle jestem na fali dobrego nastroju. To dobrze, bo to dni, gdy produkujemy tysiąc treści na przyszły tydzień, gdy będziemy wyjechani. Ale z drugiej strony mam coś takiego, że gdy przychodzi dobry humor, to jestem tym nieco zmieszany, wyczekuję tąpnięcia i jakiegoś małego druczku, który sprawia, że z każdym uśmiechem przyjdzie przykładowo kolejny atak paniki.

I tak sobie niszczę te nieliczne miłe momenty, sam siebie sabotując. Świetnie ci idzie, Patryk.

Dziś nadeszła zmiana nastroju na nieco bardziej znośny. Było na tyle miło, że aż nagrałem wideo na swój prywatny kanał na YouTubie. Historia to z rodziny takich, co to nie wzbudzą wielkiego zainteresowania, ale nie o to chodzi, już jakiś czas temu wypisałem się z tego rajdu o coraz większe zasięgi.

I tak sobie myślę, że to wielki przywilej, że nie muszę w tym uczestniczyć, że nie muszę zarabiać robiąc rzeczy, które mnie nie interesują, zmuszać się do jakiś durnych trendów czy łapać tematy, które mam w dupie, ale które się klikają.

Myślałem dziś o tym i serio poczułem jakąś moc. To miłe.

Żyjemy w świecie, w którym wszyscy jesteśmy rozliczani z każdego przecinka, który tylko uda się udowodnić. Dlatego z pewną nieśmiałością podchodzę do tematu, że w ramach wiecznej ewolucji kończy się najwyraźniej moja era słodyczy i powraca era słonych przekąsek.

Pół żartem, pół serio, ale zastanawiam się, czy jeśli ktoś wyciągnąłby mi wypowiedzi, że kocham słodycze z dzisiejszą, że nie mam na nie ochoty, dodał jakiś nośny hashtag, puścił dramatyczną muzykę i stworzył sztuczne napięcie, to ile osób postanowiłoby mi znowu pisać, że jestem hipokrytą, bo zmieniłem zdanie.

Bo że byłyby takie osoby, to nie mam żadnej wątpliwości. :)

Jeśli tylko istnieje choćby cień szansy na to, że może mnie spotkać jakieś niepowodzenie, to moja głowa potrafi to rozciągnąć do takiej masakry, że czasami nie mam już co emocjonalnie zbierać. Wciąż nie umiem tego zatrzymać i serio zaczyna mnie to dobijać.

Enter your email to subscribe to updates.