Problemy psychologiczne okiem Magdaleny Środy
Nie wiem co robiłem do piętnastej, więc chyba nie działo się nic, o czym chciałbym jakoś szerzej rozmawiać.
Wieczorem dokończyliśmy drugi i ostatni sezon “Hunters” i… jakie to było trzymające w napięciu! Ja mam tak, że niby wiem, że to wszystko fikcja, że jest zbudowane tak, żeby te emocje u widzów podkręcać, ale i tak się na tym łapię. Dwa ostatnie odcinki to dwa obgryzione paznokcie i syczenie do telewizora, by przyspieszyć akcję. Dobre to, naprawdę. Dobre i mocne.
Później ruszyłem z zaległościami niusowymi. Wyskoczyło mi na Facebooku, że Mariusz Szczygieł zmienia nazwę swojego wydawnictwa z Dowody na istnienie na Dowody. Po prostu. W poście tłumaczy, że ma dosyć pytań jakie są dowody na istnienie boga.
Jakoś mnie to zatrzymało na chwilę, bo mam wrażenie, że jest kolejnym (notabene) dowodem na to, że toniemy w morzu dosłowności i jako społeczeństwo tracimy zdolność wyławiania niuansów i kontekstów. Zero-jedynkowy świat komputerów i media społecznościowe nastawione na ciągłe spory i popadanie w agresywne skrajności sprawiły, że chcemy odpowiedzi tu i teraz, deklaracji tu i teraz, nic nie ma prawa być niejednolite, bo jest przez to słabe, śmieszne, marne.
Mnogość, pęd i algorytmy to jest diaboliczna mieszanka i mam wrażenie, że dopiero przekonujemy się, jak bardzo. Ocknąć za bardzo nikt się nie chce, więc wydaje mi się, że problem będzie tylko się pogłębiał.
Magdalena Środa zaś, na łamach działu Opinie na Wyborcza.pl, postanowiła połączyć internetowych kołczy z psychoterapią. Serio. Magików z sieciowych scamów z uznanymi metodami psychologicznymi. W tym tekście jest mnóstwo kwiatków, mi nóż w kieszeni otworzył ten:
Ludzie już nie mają duszy, tylko psychikę, nie mają świadomości, tylko samoświadomość, nie mają przyjaciół, tylko psychoterapeutów, nie mają mistrzów, tylko kołczów, nie mają poczucia sensu i sprawczości, tylko problemy psychologiczne: z noworodkami, z dziećmi, z młodzieżą szkolną, z pokoleniem zet, z kobietami grubymi, z za chudymi, z mężczyznami (w każdym wieku), z menopauzą, z pracą (problemów z pracą jest znacznie więcej niż z brakiem pracy), z seksem (wtedy gdy jest, a zwłaszcza gdy go nie ma), z komunikacją, z relacjami, ze starością, z przywództwem, z tożsamością, z małżeństwem i samotnością, ze śmiercią, a przede wszystkim ze szczęściem.
Czytałem to i trochę się wstydziłem, że to czytam. Krótki to tekst, niepoparty niczym poza nastawieniem Środy, gdzie wszystko ona wrzuca do jednego wora, dodaje trochę przymiotników i tematów tzw. “na czasie”, po czym konstruuje felietonopodobny twór, który jest głupi i szkodliwy na tylu płaszczyznach, że można by o tym napisać książkę.
I tak się zadumałem po tej niezbyt przyjemnej lekturze. Czy to Magdalena Środa tak zdziadziała (w znaczeniu umysłowo-filozoficznym) czy zawsze taka była, tylko nie miałem innych wzorców feministycznych, więc tego nie zauważałem? Bo muszę przyznać, że jakieś 15 lat temu serio liczyłem się z jej zdaniem, kupowałem dla jej tekstów i wywiadów z nią prasę, specjalnie oglądałem programy, w których występowała.
Była dla mnie powiewem świeżości, a dziś coraz częściej bywa stęchłym powietrzem, którego chcesz się jak najszybciej pozbyć. Metaforycznie oczywiście, bo niechże żyje jej się jak najlepiej, ale po prostu ten etap ewolucji (mojej lub jej) zwrócił moją uwagę.