Ta sekunda z Dorotą Masłowską

Tak strasznie wieje u mnie w mieście, że nie chce mi się wychodzić z domu bardziej niż zwykle. No i nie wychodzę, czytam, oglądam, zwiedzam w sieci.

“Polityka” nowa wyszła, a ja “Politykę” subskrybuję online, mimo że ma wtopy jak zatrudnianie Jakuba Wojewódzkiego czy tego tam, Cezarego Michalskiego. No ale zdarzają się rzeczy ciekawe, wartościowe i zwyczajnie ważne, a w takim właśnie kontekście rozpatruję okładkowy wywiad z Dorotą Masłowską. Warto przeczytać go w całości, bo to jednak zupełnie inna jakość niż te pierdolety, które na co dzień obserwujemy w sieci. Ja tylko wrzucę wam fragment, który gdzieś tam jest bliski temu, o czym często piszę w swoim dzienniku. O, macie:

Masz poczucie, że sztuka może łatać te porwane więzi międzyludzkie? Na pewno sztuka nie jest lekiem na całe zło, ale w tym sypiącym się świecie daje mi dużo nadziei innego typu. Bo to jest przestrzeń wyobraźni, spekulacji, niedopowiedzeń. Niedosłowna i wielowymiarowa. Czyli odwrotność tego, co masz w internecie, gdzie wszystko jest napisane jedną czcionką, a emocje to emotikony. Sztuka jest dla mnie przestrzenią, w której rzeczy są tajemnicze, nienazwane, wolne; nieuwięzione w ocenach, opiniach i gwiazdkach. Jednym z największych dramatów dzisiejszego życia umysłowego są opinie wydawane w jedną sekundę. Luksusem jest nieposiadanie opinii na wiodące tematy dnia. Przywilejem. I ekstrawagancją. Myślę, że opinie są kompletnie passé. Mają je ludzie, którzy uważają, że wiedzą. Już tutaj się mylą. Jedyne, co wiemy, to że poruszamy się w galarecie informacji, że budujemy swoje poglądy ze śmieci nie wybranych przez siebie, ale często wybranych przez system pod nas. Więc skąd ta śmiałość wszystkich opiniujących? Jakby byli w zbiorowej hipnozie.

Ja z Masło mam tak w ogóle wspomnienie na granicy anegdotki i metafizyki. Otóż wyobraźnie sobie: lato w mieście, Warszawa, mam jakieś 19 lat i jestem z koleżanką Magdą dokładnie tutaj. Tak, pamiętam dokładne miejsce sprzed jakiś 15 lat, bo takie zrobiło to na mnie wrażenie. Wtedy już byłem wielkim fanem kunsztu Masłowskiej. Pamiętam, że kupowałem pierwsze wydania “Wojny…” czy “Pawia Królowej”, jeszcze wydawane przez Lampę i z rysunkami Macieja Sieńczyka.

Dobra, wracamy do wspomnienia. Lato, ulica w śródmieściu, ja idę z Magdą. Przechodzimy przez pasy, więc patrzę przed siebie, ale zza pleców słyszę znajomy głos. Na początku nie mogłem go rozpoznać (w końcu po raz pierwszy słyszałem go na żywo), więc odwróciłem się, myśląc, że to jakaś koleżanka czy ktoś. A to była ona. Dorota Masłowska, która w tym samym momencie, w tym samym czasie postanowiła przejść po tych samych pasach. Spojrzałem na nią, a ona widząc moje odwrócenie się w jej kierunku, przez chwilę spojrzała też na mnie. Nasze spojrzenie sobie w oczy trwało pewnie pół sekundy, ale w mojej głowie to długa, znacząca (tak, na pewno zwłaszcza dla Masłowskiej…) i zapadająca w pamięć chwila.

I tyle. Nic więcej się nie wydarzyło. Nikt nic nie powiedział, rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Ja pozostałem wielbicielem jej twórczości, a ona zapewne nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia i z tego, jaką ta jedna chwila wywarła na mnie wrażenie. Jestem z tym okej, ale musiałem się w końcu z kimś podzielić tym wspomnieniem, wybaczcie!