Wnioski z kotka na ramieniu

To był całkiem zwyczajny wtorek, który niczym nie zapisał się w mojej prywatnej historii świata. No, może jednym wnioskiem, który trochę mnie zaniepokoił, a trochę zaciekawił – jak to często bywa.

Jeśli kogoś kocham, to myślę o jego śmierci. Nie potrafię powstrzymać tych myśli. Zastanawiam się ile nam zostało wspólnego czasu, co nas jeszcze czeka, kto odejdzie pierwszy, co później.

Gdy dziś zwyczajowo, jak co wieczór, kot Rybuś wspiął się na leżącego mnie i usadowił gdzieś w okolicach ramienia, te myśli znowu wróciły. Rybuś nie jest starym kotkiem, jest w kwiecie wieku, ale to nie ma znaczenia: i tak wyobrażam sobie, co będzie, gdy go nie będzie.

Oczywiście nie sprawia mi to żadnej przyjemności, nie są to miłe fantazje. Staram się jednak wyciągnąć z nich coś dobrego (?) i w momencie, gdy sześciokilogramowy kocur znów rozkłada się na moją klatkę piersiową, przygniatając ją i – napiszmy to szczerze – czyniąc leżenie mniej relaksującą czynnością… zgadzam się. Zgadzam się, bo mam poczucie, że muszę wyciskać każdą wspólną chwilę, że w przyszłości będę żałował tych momentów, w których nie miałem na coś ochoty.

Skupiłem się na Rybusiu, ale ten wzorzec zachowań przekłada się też na ludzi. Mimo skrajnego introwertyzmu jest we mnie potrzeba wykorzystywania każdej sekundy życia w jakiś sposób, w obawie przed tym, że czasu jest coraz mniej, że gdy kogoś zabraknie, to będę tego żałował. Gdy tego nie robię i spędzam czas przykładowo patrząc w sufit (co uwielbiam!), mam później wyrzuty sumienia.

Nie przeżyłem w swoim życiu jeszcze śmierci żadnej naprawdę bliskiej osoby. Mam to szczęście, że jeszcze mnie to nie spotkało. Ale przecież spotka, taka jest kolej rzeczy. Oczywiście nie chcę tego, ale z drugiej strony zastanawiam się, jak takie doświadczenie zmieni moje podejście w kwestii odchodzenia, które jest – mam wrażenie – dość dziecinne, bo ten mój strach i niepokój są absolutnie nieprzepracowanymi emocjami. Zobaczymy, choć wolałbym nie.