Żegnając P.
Są takie dni, kiedy od rana wiesz, że nic się nie uda i potrafisz z góry skazać ten dzień na porażkę. Tak w skrócie wyglądał mój piątek.
Zaczęło się od samego rana, gdy czekaliśmy, aż strona sprzedająca bilety na tegoroczną trasę Madonny uruchomi sprzedaż. Czekaliśmy, potem źle kliknęliśmy i pierwsza godzina minęła na czekaniu w błędnym miejscu. Zanim ogarnęliśmy, że miejsce jest błędne… bilety się rozeszły. Popołudniu jakimś cudem A. je dorwał, no ale to było popołudnie. Poranek zaczynał być stracony.
Na śniadanie zaplanowałem sobie mozarellę z pomidorem, takie najprostsze śniadanie na świecie, bo jak wiecie, nie cierpię spędzać czasu w kuchni. Gdy wylewałem wodę z opakowania po mozarelli do zlewu, kulka sera spadła mi wprost na wczorajszą patelnię z tłuszczem, której nie chciało mi się już w czwartek myć. Efekt? Mozarella miała pełno kropek jakiś przypalonych brudów, które piętnaście minut skrobałem. Niby z sukcesem, ale po takim poranku już mi świtało, że to nie może być dobry dzień.
O ile powyższe kwestie można rozpatrywać w kategoriach anegdot i dowcipów, o tyle trzecia kwestia uderzyła mnie, jakbym dostał obuchem w głowę. Napisała do mnie przyjaciółka sprzed lat, że nasz wspólny kumpel, z którym nawet kiedyś pomieszkiwaliśmy, nie żyje. Był młodszy ode mnie.
Nie miałem z nim ostatnio żadnego bliższego kontaktu, ale też między nami nie wydarzyło się nic złego, po prostu nasze drogi rozeszły się, lecz w serdeczności. Lubiłem go, był dziwakiem, którego nie zawsze rozumiałem, ale ceniłem. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu na imprezach, kacowych porankach, gotując jakieś bliżej nieokreślone breje, szukając monet na chacie, żeby uzbierać na paczkę fajek, ale też chodząc na koncerty, wystawy czy robiąc zdjęcia, bo P. miał taką zajawkę.
Zacząłem grzebać w swoim archiwum i wygrzebałem fotkę, którą zrobił mi dokładnie 25. lipca 2011 roku. Zdjęcie powstało pod jednym z mostów na warszawskim Powiślu, gdzie pojawiły się wtedy całkiem ładne murale. Pod jednym z filarów mostu stał stary fotel, który ustawiliśmy prosto pod namalowanym pawiem i P. pyknął mi tę fotkę.
Kojarzy mi się z nim beztroska, uśmiech, takie pozytywne szaleństwo. Nie będę udawał, że często o nim myślałem, ale myśl, że nie żyje sprawiła, że jest mi autentycznie przykro, że go już nie ma.
I tak właściwie do końca dnia trwałem w takiej zadumie nad nim. To był dobry chłopak, a takich zawsze jest żal.