Judas Rising

Od tego kawałka zaczęła się moja przygoda z heavy metalem. Wcześniej, będąc ortodoksyjnym bluesmanem, granie na dwie stopy uważałem za zbrodnię przeciw muzyce, a płaskie i tandetne brzmienie heavy metalowych gitar – za płaskie i tandetne.

Moc w tych prostych riffach i melodii jest jednak obezwładniająca. Jest to, jak się potem przekonałem, charakterystyczne dla Priestów. Najpierw zdegustowany kręcę głową: “za proste”, “co za idiotyczny tekst”, “no, tu się nie wysilili”, “i po co te obciachowe ćwieki”. Potem ciągle słyszę w głowie ich refreny i przebiegi kapitalnych bridge’ów.

Judas Rising zaczyna się od subtelnego ornamentu gitarowego, w którym uwagę przykuwa wyłaniający się z tła, narastający dźwięk. Gitara? Nie. Klawisze? Inne brzmienie. Wokal? Nie! Nikt nie wydałby z siebie tak wysokiego dźwięku. Więc co..?

Nagle startuje perkusja, potężnym, perfekcyjnym intrem, i ciężko osiada na torach kawałka. Pruje szesnastkami na dwie stopy, co nie mogłoby lepiej podkreślić motoryki i faktury utworu. Ta uboga konwencja często u Priestów zachwyca, bo gra u nich Scott Travis – doskonale naoliwiona maszyna perkusyjnej zagłady. (Jeśli są heavymetalowi bębniarze mający jakikolwiek feeling, to Travis stoi w pierwszym szeregu).

Przy akompaniamencie sekcji wspomniany wysoki dźwięk okazuje się – a jednak! – krzykiem wokalisty. Tuż przed zwrotką wykonuje jeszcze jedną nieprawdopodobną woltę na wyższy ton. To właśnie “Metalowy Bóg”, Rob Halford, głos niezwykły, niezastąpiony, niepodrabialny. Trwa w mocy w tym miejscu frazy, gdzie inne już gasną, lawiruje między operowym zadęciem a metalowym chrobotem. W gardle Halforda siedzi jakby kilka głosów, których wzajemnej walki o dominację wokalista opanować nie może. Iskrzy więc ten pakiet barw, lśni na zakrętach linii melodycznych!… Wokalista dodaje do tego charakterystyczne “escalation of breath”, za które kiedyś go pozwano do sądu.

(Sic! http://www.youtube.com/watch?v=wgKFJisceOw).

Jego wrzaskliwe refreny budzą więc strach maluczkich, zachwyt koneserów; mienią się wszystkimi odcieniami żywego srebra. Na scenie stojąc patrzy mocarz, na oniemiały lud widowni.

Judas Rising jest jak film Hitchcocka – zaczynamy trzęsieniem ziemi, a potem jest jeszcze ciekawiej. Seria zwrotek i refrenów oddzielanych efektownymi pauzami prowadzi nas do unisono wokalu i gitar – tak zaczynają się solówki. Tu jedna z nieśpiesznych zagrywek (2:34) przeklejona wręcz z “Stranger In Us All” Blackmore’a, więc od razu poczułem się jak w domu. Jeszcze powtórzony refren, ostatnie przebitki i efektowne zejście w punkt wszystkich instrumentów. Koniec.

Kiedy wybrzmią Paiste’y Travisa, można odetchnąć i zacząć się zastanawiać: o czym właściwie jest ten kawałek?

Tekst to głównie festiwal groźnie brzmiących słów, bo zespół z takim image’em nie będzie przecież śpiewał:

She loves you, yeah, yeah, yeah, yeah.

Tytuł i refren nawiązują oczywiście do powrotu Halforda i reunion klasycznego składu – niech wszyscy wiedzą, że Judas (ponownie) powstaje. Spośród tych miernych rymów, które sugerują inne, równie porażające prostotą interpretacje, doszukałem się swojej własnej, która zapewniła mi redukcję dysonansu poznawczego. Być może i Wam pozwoli z czystym sumieniem cieszyć sie tym kawałkiem? Oto ona:

Planeta Ziemia, parę miliardów lat temu. Co rusz gęstą, amoniakowo-metanową praatmosferę, przecinają pioruny (White bolts of lightning). Wśród zmagań żywiołów (War in the heavens) skrapla się Zupa pierwotna* – garść organicznych aminokwasów (Forged out of flame from chaos to destiny). Te – jak wszyscy wiemy – dają początek życiu na naszej planecie. Powstaje LUCA, pod Kielcami wychodzi z wody Tetrapod**. Napędza sie niewyobrażalny kołowrót śmierci i narodzin, pożerania się gatunków, masowych wymierań nakręcających ewolucję (Bringer of pain forever undying).

Ponieważ – jak wykazali mędrcy wschodu – nie jest możliwe istnienie bez niesienia zagłady innym stworzeniom (The burden of shame), życie na naszej planecie opiera się na lawinie karmicznych zadzierzg (Torment and tempest). A w tej walce o przetrwanie czeka nas wszędzie judaszowa zdrada (Eternal betrayer […] Judas is rising).

(* – Jeśli ktoś nie wierzy w ten ponury obrazek, niech sam zobaczy ostatni odcinek Star Trek: The Next Generation, gdzie kpt. Jean Luc Piccard zostaje odesłany przez Q na praziemię i obserwuje swojego galaretowatego przodka: http://en.memory-alpha.org/wiki/File:EarlyEarth.jpg. ** – A tutaj zobaczycie kieleckie wejście Tetrapoda: http://www.tetrapod.net.pl )

Czy rzeczywiście takie wizje przetaczały się przez łysą głowę Halforda, kiedy pisał ten tekst? Pewnie nigdy się nie dowiemy…

Podsumowując: w przeciwieństwie do tej notki, Judas Rising to utwór zwarty, krótki, przebojowy i utrzymujący napięcie do końca. Skoro dotrwaliście już ze mną do tego miejsca, powinno wystarczyć Wam cierpliwości, żeby go przesłuchać. A może komuś nawet się spodoba? W końcu Judas Priest to legendarna kapela. Ze świetnymi bridge’ami.

[2012] #artykuły