teodor dobrzycki • pl

Chcesz zobaczyć szopa pracza? Pojedź szybko do Karpacza

Bo tam szop pracz rozbił bank Wchodząc na Świątynię Wang

Lecz przeliczył się koleżka - Za wysoka jest dlań Śnieżka

I tak oto spleen Karpacza Szopu praczu nie wybacza

[2018] #rymowanie

Wybiła pierwsza noc w listopadzie. Księżyc swe blade spojrzenie kładzie Ponad Mogilskim przy “szkieletorze”. Tam, przy drążonym, cmentarnym torze Sapią i człapią w plugawym nieładzie W oparze strachu, w licznej gromadzie, Niczym forpoczta piekielnej armii - Zombie, szwędacze i nieumarli.

Jedni na rękach, drudzy na nogach, Wszyscy toczeni w rozkładu złogach (Jęki i stęki, jak z dna galery) Prą ku celowi: Przy Rondzie cztery. Tam szczyt neonem w świat branding śle, Złożony z liter: “A”, “B” i “B”. Wyczuł zmysł zombie (dla życia zgubny) Połysk Axisa. Budynek – przecudny, Zastygły w opływ zgrabnego kształtu - Będzie dziś sceną zombiego rautu!

Pierwszy trup żywy już wstawia głowę W piekielnie ciężkie drzwi obrotowe. (Dobiegł go zaraz krzyk niezbyt dzielny “Konwoju Ochron Mienia” z portierni. Konwój – w postaci starszego pana - Nie zmruży w tę noc oka do rana). Portiernia pusta, nic nie przeszkadza I chociaż zombie nie mają badża Zaludnił parter szwadron straszliwy.

Już truchła biją “Olimpu” szyby, Już kość od nogi w mrok iskry śle W czyszczarce do butow przy windzie “D”. Ach, jakby chciały dziś zajść daleko Napić się czarnej kawy Saeco Zagrać w ping ponga i piłkarzyki Ruchomym biurkom przepinać wtyki...

Lecz, powstrzymane, pomstują wokół: “Na tacce został nam zaschły brokuł! Cóż to za zdobycz w ataku zombiE W rajdzie na lichy zaplecz “Olimpu” Zdobyć po jednym kapusty głąbie? Chciałyśmy dzisiaj zawładnąć światem W Axisie gorzki nas spotkał wiatyk”.

Hej, pracownicy korpo Helwetów, Cóż nas ustrzegło od ciemnych wieków? Nie udawajcie że wam nie szkoda – Zombie utknęły w bramkach-tripodach.

[2018] #rymowanie

Mało ludzi o tym wie, lecz Tak się właśnie dziwnie składa: Z gwiazd przybyła w nasze progi Rozkrzyczana ich gromada. To papugi wyprzedziły Rodzaj ludzki. Choć nieduże, Odbywały wręcz swobodnie Pierwsze gwiezdne swe podróże.

Kiedy spojrzysz czytelniku, Ponad głowę ciemną nocą, Na gwiazd roje, co otchłanie Wypełniają, wciąż migocząc - Musisz przyznać, że się boisz. Kiedy oczy tam wpadają, W miejsca się nie poddające Ogarnięciu i zbadaniu! W które ciężko jest uwierzyć, I proporcje dobrać w głowie, By zrozumieć miejsce w świecie - Dla maleńkiej swej osoby. Lecz to trapić nie powinno, Bo papugi, jeszcze mniejsze, Wyprzedziły przecież ludzi W gwiezdnej swej podróży pierwszej. Nie zrobiły tego jednak Jak wydawać mogło by się Dla zabawy czy przygody, Dla własnego widzimisię. Czemu, więc? Czytajcie dalej, Nic ważnego nie zataję A opowiem, daję słowo, Wszystko, bardzo szczegółowo.

Czy to złego, czy dobrego, Nie ma w świecie nic stałego. Wiedział o tym król papuzi, Władca papug, P-planety Na planetę ludzi patrząc Przez okular swej lunety P-planeta się rozpada! Choć nią król prześwietnie włada, Nie potrafi swoją władzą, Choć tak znany jest z mądrości, Utrzymywać P-planety W przypisanej jej całości. Jądro pod jej skalnym płaszczem Zaniechało wspak obrotów Wstrząsy ziemi i pogody - To początek był kłopotów. Naukowcy z świty króla Przewidzieli wnet zagładę, Co ma rozbić P-planetę (W poniedziałek przed obiadem). O tym wszystkie stada papug Wciąż gwarzyły niespokojnie A królowa w smutku jadła Dziobem poruszając wolniej, Choć jedzenie na wyścigi Jest dla papug frajdą czystą. Ach! nic w świecie nie jest stałe. Prawda ta dla króla papug - Stała się znów oczywistą.

Więc spoglądał król papuzi, Szukał mocą teleskopu W firmamencie gwiazd i planet, Tych co są w zasięgu lotu, Których klimat i mieszkańcy Są papugom odpowiedni, I gdzie całe swe królestwo (W poniedziałek przed obiadem) Najbezpieczniej mógł przesiedlić.

Wstyd mi byłoby nie wspomnieć, Że motorem króla działań Były słowa, co królowi, W krótkim liście przekazała Jej wysokość śliwogłowa. “Mając w perspektywie bliskiej Koniec świata, i związane Z nim w następstwie utrudnienia W prowadzeniu królowania, Zwołaj drogi królu radę Astronomów swego dworu. By nam pomóc w takiej sprawie - Wskaż im za ich punkt honoru. Skandal, że zmuszona jestem Odwoływać swe wojaże, Bo o jakiejś katastrofie Ciągle mówią moje straże Do niedzieli jestem w gości, U kuzynki mojej, Sroki. Mam nadzieję, że nim wrócę To podejmiesz już właściwe W naszej sytuacji kroki. Tak piszę – ja, twa królowa, Jej wysokość śliwogłowa”.

Po naradzie astronomów, Król odprawił ich do domów. Patrzył chwilę ze skupieniem Na planetę ludzi, Ziemię, Co w zasięgu była wzroku Królewskiego teleskopu. Jakiś czas się wylegiwał Coś tam w duchu przemyśliwał W końcu wezwał dworu skrybę Żeby każde dyktowane Słowo pisał zapalczywie.

“Nie ma nic dziś do stracenia” - Tak dyktował król papuzi “Trzeba frunąć na planetę, Nazywaną krótko: Ziemia Przez jej rezydentów – ludzi. Jest w zasięgu naszych skrzydeł Damy radę więc przeprawie, A jak ją w lunecie widzę - Prezentuje się ciekawie: Słodkie rzeki i jeziora Odpowiednie do kąpieli, Dwie lodowe czapy błyszczą W krystalicznej śnieżnej bieli Pasy pustyń, plamy lasów, W bród truskawek, ananasów, Są oliwki i daktyle, Gruszki, mango i granaty, Można nawet w pewnych miejscach Zerwać dziobem liść herbaty! Ciepłe słońce, miękkie chmury, Chociaż trzeba będzie kryć się Kiedy sroga stąpa zima I potężne dmą wichury. Atmosfera – pełna tlenu, (Chociaż dużo ma azotu), Można latać bez problemu I oddychać bez kłopotu”.

Gdy po paru dniach papugi Zrozumiały dyktowane Tak orędzie, na dzień cały P-planeta utonęła W krzątaninie i zamęcie. Każde stado do odlotu Pierwsze chciało być gotowe, Każda z papug przetrząsała Swoje drzewo noclegowe - Żeby czegoś nie zapomnieć I ogarnąć swój dobytek, I by być wyposażonym Jeśli spotka się kosmitę.

Jakiś sceptyk krzyknie pewnie: Co za nonsens! Co za brednie! Bo jak w kosmos mogą lecieć I jak próżnię ciąć skrzydłami Lodowate zimno znosić Które jest miedzy gwiazdami, I jak wreszcie stada papug Liczyć mogą lotu zasięg W odległości tak kosmicznej Że jej przeskok w krótkim czasie Przeczy słowom praw fizycznych?

Już wyjaśniam, że pretensje W takich kwestiach są bez racji, Że, papuga, w każdym skrzydle Ma agregat grawitacji I gnie przestrzeń nim w tę stronę Żeby skrócić ją przed dziobem, A rozciągnąć – za ogonem. Zanim zimno znajdzie luki W jej zielonym upierzeniu, Przez materii falowanie Jest więc przestrzeń przebyć w stanie Każda z papug – w oka mgnieniu.

Niespodzianie P-planeta Rozsypuje się w otchłanie A papugi patrzą chwilę Jak się staje miałkim pyłem Każda zwiesza dziób na kwintę I rozważa stratę z bólem Myśli sobie – gdzie jest nowe Dla mnie drzewo noclegowe? Gdzie następny zjem podkurek? Jednak czują w końcach lotek, że Złe jest rozpamiętywanie, Wszak nic więcej nie przynosi, Prócz przeszkody by iść dalej. Z tą refleksją smutną, senną, W dal ruszyly, w zimną ciemność. Kierowały dziób w azymut, Sterowały ogonami, Wprost mknąc kluczem, wielkim stadem, Oświetlanym pulsarami.

Gładko, mogło by się zdawać, Pójdzie ptakom ta przeprawa, Jednak na obranej drodze Natrafiły na przeszkodę; Ponad centrum galaktyki, Tam, gdzie ostrzegawcze krzyki Więzły w dziobach w skrzek ponury, Przyszło im się raptem zmierzyć Z zakusami czarnej dziury. Bez żadnego ostrzeżenia Wypłynęła raptem z cienia, Gdzie się ciemność w granat zmienia Gdzie wyczuła, że papugi Gną grawitacyjne smugi. Straszne siły w sobie skrywa Niewidoczna geoida, I zapętla dookoła Nawet światło, nikły promyk. Chciała schwytać rowniez stado, Już łapała za ogony, Już chwytała zrecznie skrzydła, Lecz w królewskie oczy wpływa Zapalczywość natarczywa. Wszak tak sprawił dziś los ślepy: Stado pod opieką króla Jest dziś wszystkim, co zostało Z legendarnej P-planety. Rzecz, co nie da się opisać, I zobaczyć już nie sposób, Jak zielonych papug chmara Walczy z siłą kollapsara Mocą grawitacji stosów

W niecodziennej sytuacji, Z wielce groźnym przeciwnikiem, Kalkulując za i przeciw - Król postąpił bez paniki. Kazał szybko uformować Szyk bojowy, tak by wszystkie Agregaty w skrzydłach papug Kolektywnie dały nowy Wielki stos grawitonowy. Rozkaz taki, co ciekawe, Stado wzięło za zabawę. Naprzód niosła je ciekawość, Więc bez lęku czy odwagi Tak naparły w czarną dziurę, Że wessała samą siebie. Była jednak w wielkim gniewie I pozostał on po walce, Pełznąc wolno po przestrzeni, Zamieniając sie po chwili W multum dziwnych “X” promieni. Mocne to promieniowanie Zamieniło od tej pory Kształty wszystkie, barw walory W krąg bliskiego otoczenia. Niosło w sobie siłę taką, Że zmieniło w jednej chwili Wygląd prawie wszystkich papug.

I tak, żwawej Kakadu, w Wybielonej z piórek todze Staje dęba czub na głowie Krzyczy wiec: “Od dzis strosze czub Ku przestrodze czarnych dziur!”. Żako drapie się za uchem, Patrzy w siebie zadziwiony, Bo po bitwie ma na sobie Szare pióra konturowe, Ogon krótszy i czerwony. Zmiana doświadczyła parę Nierozłączek niemniej srodze - Odbarwiła im kantarek I po palcu w każdej nodze. Obok Ary w zachwyceniu Oglądają swoje dzioby. Są kształtniejsze i mocniejsze, Wreszcie dodatkowo służąc Próżnym Arom do ozdoby. Kokatiel jest także kontent, Bo nie lubił żywych barw, A w przeprawie z czarną dziurą Jego dotąd barwne pióra Z bielą wpadły w żółć ponurą.

Z kollapsarem nie ma żartów, Gdy zastaniesz go otwartym. Tylko król pozostał królem, Żadnej zmianie nie mógł ulec. A królowa, jak królowa, Tylko bardziej śliwogłowa. Dla każdego zmiana siebie Jest nie lada wydarzeniem, Więc dziwiły nowe barwy, Mnogość kształtów pośród stada. Ptaki szybko polubiły Jednak nowe upierzenie. (W końcu wszelka oryginalność Pozostaje zawsze w cenie). Wnet znów cięły zimną ciemność Zapadając w bierność senną.

Wtem papuzie widzą oczy Blask na przekór wiecznej nocy. Tam, wciąż wierna swej orbicie, W rytmie co się nie odmienia, Na powierzchni niosąc życie, Mknie – planeta ludzi, Ziemia. Z mniejszym więcej niż połowę Towarzyszem – Srebrnym Globem, Niestrudzeni są krążeniem Wokół Słońca, w widm koronie. Ono nieprzerwanie świeci, Ono wciąż ogrzewa Ziemię Przy tym z objęć przyciągania Jej i sióstr jej nie wypuszcza

Śmiało wzbiły się papugi Nad krawędzie w tych czeluściach Gdzie chromosferyczne bryzgi Wiatr słoneczny ślą w kaskadach Szybko go chwyciła w skrzydła, I celując w stronę Ziemi, Wystrzeliła jakby z procy - Rozkrzyczana wciąż gromada. Papug lotu nic nie mąci. Kierowane przez albedo Lecą prosto w jego zakres, Widzą już niebieskie niebo, Zaraz dotkną nowej ziemi Zaraz siądą stadem licznym - Kreślę już ostatnie słowa; Tak się kończy ich przygoda Ich eksodus transkosmiczny.

[2010] #rymowanie

Samotnie ranek dzisiaj wstał i przeszedł obok mnie Sprzątnął z nieba kilka chmur, by przywitać dzień Samotnie na to się patrzyłem, jak ustępuje noc Jak nad miastem się zapala znów słoneczny stos Zbyt dużo snów – one nas rozdzielą Czemu wciąż powraca myśl, że stanie się coś złego?

Z nocą przyszedł znów niepokój, aż zabrakło sił Księżyc wzejdzie nad mą głową, będzie ze mnie kpił Zła nadciąga znowu noc, ciągnie od niej chłód I zasypie śniegiem miasto zabielając brud Księżyc ze mnie śmieje się – nie zagląda do mych snów Łatwo ze mnie śmiać się mu, łatwo śmiać się mu

Noc zagłusza mnie swym mrozem i odbiera dech Dobre myśli w mojej głowie zasypuje śnieg Mglistą jest ta pewność, że kiedy śnieg stopnieje Słońce, księżyc, polny kwiat do mnie się zaśmieją Lecz zbyt wiele dni mnie od tego dzieli I z każdym płatkiem śniegu – coraz mniej nadziei

[2005] #muzyka

Znowu Kraków siódma rano Płynie czas tak ospale Mogę tylko śnić wytrwale Tylko trwać

Znów południe znowu Kraków A czas zwolnił jakby przestał Plątać w nitkach się powietrza W krzyku ptaków

I w jej płaczu i jej śmiechu Urywanym jej oddechu – Kraków

Pośród spalin samochodów Wśród rozgrzanych dachów domów Jesień snuje po Krakowie Chłodny czas

I powietrze drga od tłumów Roztopionych miejskich szumów Krzyku zwierząt na podwórkach W cieniu kwiatów

Tam kominy, wciąż, co chwile Rozcinają niebo dymem – Kraków

Tak jak słońce, które spada Na horyzont w każdy wieczór Muszę zapaść w końcu kiedyś W twardy sen

Znowu siódma, znowu Kraków Znowu świta w krzyku ptaków Bez wspomnienia o poprzednim Wstaje dzień

[2005] #muzyka

Zadymione szkło Razem w ciszy ogrodu Nie mogąc się wyrwać Z wspólnego nałogu Jest w pamięci tyle dróg Wszystkie biegną w punkt

To, co kiedyś dawno było Skąd ta pewność, czy Naprawdę się zdarzyło Zatrzymany obraz Zapomniany głos

I któregoś wieczoru W którymś ciepłym domu Ubrana w zapach I kolor półtonu Zapomni cię

Chwile zatrą się w pamięci Jak rozmazany tusz Film się coraz wolniej kręci Zapomnienie tuż To, co kiedyś dawno było Skąd ta pewność, czy Naprawdę się zdarzyło Przeoczony moment Zapomniany znak

Błyski szyb i schodów cienie Zmienią nas w innych siebie Bez sprzeciwu miasto trwa dokoła Gdy któregoś wieczoru W którymś ciepłym domu Ubrana w zapach I kolor półtonu Zapomni cię

[2013] #muzyka

Niesie nocny pociąg szczęk żelaznych kół Pod nim szklane szyny zbiegające w punkt Tniemy nocne łąki i uśpione wsie Nie możemy wysiąść, okna zmraża lęk

Nie wiem gdzie nas wiezie Nocny pociąg mknie Nocny pociąg mknie Mknie, nocny pociąg

Nic nas nie zatrzyma gdy wprawione w ruch Czarne masy stali, maszyn trupi huk Kluczy nocny pociąg, wiezie stupor, żal Wszyscy zapomnieli skąd ruszyli w dal

Nie wiem gdzie nas wiezie, czy to pędzę ja Czy w przeciwną stronę tam za oknem świat Kiedy podróż minie gdzie zastanie koniec mnie Mówią że nas czeka to w co wierzyć chcesz

[2012] #muzyka

Artykuł pisany dla portalu INTERIA.PL, opublikowany 9 listopada 2011 roku:

Przejdź do artykułu

[2011] #artykuły

Artykuł pisany dla portalu INTERIA.PL, opublikowany 05 listopada 2011 roku:

Przejdź do artykułu

[2011] #artykuły

Dokąd idziesz, dokąd Dokąd dojść dziś chcesz Swoją ciągle idziesz drogą Przyzwyczajasz się do miejsc Gdzie za tobą śpieszy ślad Rozbiegane ścieżki Łączą się

Jesteś swoją historią, zwykłym rzutem kością Jedną z niekończących się n-rzeczywistością Los pochylił się nad tobą, ty spojrzałeś w gwiazdy raz I w tej jednej krótkiej chwili tak będziecie trwać

12 ścian 12 luster 12 ścian 12 luster

Patrzysz w słońce myślisz sobie Tylko dla mnie jest stworzone Czy najlepiej wiesz przez kogo Jest dla ciebie wymyślone Powiedz mi dlaczego chcesz Żeby świat wciąż szedł za tobą Wymyśloną twoją drogą

12 ścian 12 luster 12 ścian 12 luster

Dokąd idziesz, dokąd Dokąd dojść dziś chcesz Znów zapada droga się Ociężale pod stopami Dawno słońce zaszło już Czemu światło gwiazd cię mami Czemu patrzysz w nie

Jesteś swoją historią, jesteś rzutem kością Jesteś jedną z nieskończonych n-rzeczywistością Los pochylił się nad tobą, ty spojrzałeś w gwiazdy raz I w tej jednej krótkiej chwili tak będziecie trwać

12 ścian 12 luster 12 ścian 12 luster

[2006] #muzyka