teodor dobrzycki • pl

Chcę być jak Picard Jean-Luc Z Klingonami Borga tłuc Tak jak Leia odkryć brata Wrzucić bombę do AT-ATa

Poczuć moc, poczuć moc Monolitu Walc wiedeński nad orbitą Nad orbitą walc

Znaleźć w dżungli z błotem brzeg Nim Predator znajdzie mnie Chcę Obcego poczuć kwas I królową spalić raz

Wrzucić chcę 1000 T W miedź stopioną I przytulić Sarę Connor Chcę przytulić ją

Przebyć chociaż parę staj Deskorolką jak McFly Na Tytanie zapaść w sen Przynieść Kwincie sądny dzień

Za mną chodź, za mną chodź Też bądź geekiem Nigdy nie schodź pod orbitę, nie

[2012] #muzyka

To odkrycie łączy nas, wspólna droga na tle gwiazd I że przyjdzie po nas – niewiadome, inne życie

Jestem słojem pnia Ty korony liściem Ja tąpnięciem dna A ty falą bystrą

Stąpam sam oddech mój Tnie powietrze, drąży czas Dzieli nas tylko myśl Przez miliony ziemskich lat

Dziś w retorty sypiesz piach, z Toxodona szczątków miał Choć skończymy na tej samej z gwiezdnych skał

Jestem nurtem rzek Rozstąpieniem śniegu A ty pianą fal Co nie sięgnie brzegu

Taka myśl dławi sny Że nas łączy trwania nić Chciałbyś być władcą światów Zgryź kość mą za swój wiatyk

[2013] #muzyka

System dziś płacze, stało się – odchodzisz W fali errorów, w isziułów powodzi Naszła mnie refleksja, w zawieszeniu trwam Elemes – czy będzie jeszcze taki sam?

Nie ostrzegli nas w Prevention Harassment Przed traumą po tym jak na Skype zgaśnie Od Indii po Kraków, i na cały świat Jeden mistrz Ekspertusa – Mateusz Lach

[2018] #rymowanie

Ilekroć chcesz prędko ruszyć z zadaniem Ekspres Saeco odpala płukanie

[2018] #rymowanie

Czemu skrzypicie, windy w Axisie? Tak nudzą was loty w górę i w dół Że przed oczami swych pasażerów Przewijać chcecie ich życie?

Tam, w lustra przezrocze i w ciemną stal Wchodzę. Lepki drzwi zatrzask za głową. A w głowie? – przepaść ośmiopiętrowa Narastająca tuż pod podłogą

Już mnie windują do lepszych celów Jęk lin, trzask, syk – prąd pełza po trakcji A we mnie – niknie furfant wewnętrzny, I zasięg pada w moim Galaxy

[2018] #rymowanie

Tak Twoją wielką mądrość Wciąż opisują w śpiewach - Że kwitnie dla niej lotos, Że biją pokłon drzewa. Sam dzięki jej jasności Co dzień wzlatuję w niebo, Ogarnąć chcę granicę W krąg nieogarniętego

Czy tkwię dziś tutaj po to By móc popatrzeć w górę, W szeroko rozrzucone Płonące barwne kule? Chcę objąć je myśleniem, Nie tylko je podziwiać; Dotykać tej granicy, Nie tylko odgadywać

Lecz mówisz – “Umysł ludzki, On nie ma barier żadnych Zdobywasz szczyt wysoki, Nie wiedząc, co w nim na dnie. Więc jak chcesz zebrać wszystko Nie mając nawet siebie? Nie znajdziesz nic ponadto W swym rozgwieżdżonym niebie”

[2009] #muzyka

Przyszedł kiedyś obserwator i opisał kilka światów

Niepamięcią porażeni są mieszkańcy świata Erec Skąd przybyli i co chcieli – spośród nich nikt tego nie wie Pod niebiesko-czarnym niebem żyją ludzie świata Eden Jest w naturze ich zwyczajów, że ich zmarli z grobów wstają

W świecie Tewel nie ma głodu, wiodą w oceanach byt Wiedzą, że na ich planecie – ktoś eony temu żył Świata Arka dziś już nie ma, księżyc pękł nad jego niebem I pogrzebał glob poniżej, w ciszy próżni – niemym gniewem

Wróci kiedyś obserwator, spojrzy na nasz jeden z światów Wojna, spośród myśli zgliszczy, ciągle stwarza nas i niszczy W naszym świecie patrzą w gwiazdy, nie do końca przekonani Że wśród całych mas przestrzeni – nie jesteśmy jedni sami

Przyjdzie kiedyś obserwator, powie czy jest więcej światów

[2008] #muzyka

Dalej w próżni otchłanie Minuty temu Słońcu wyrwane Mkną do najstarszych gwiazd Gdzie nigdy nie będą widziane W drodze nade mną niebo je więzi Widzę stojąc na jego krawędzi Dokoła gry mieniących się cieni Końce słonecznych promieni

Ja w nich odpływam i tkwię Chciałbym to wszystko ogarnąć Chciałbym wszystko zrozumieć I poznać znaczenie, że jest

Dalej, najmniejsze neutrina Mknąc za nimi Ziemia przecina W sekundę 30 km Przez czerwień błękit i czerń Dokoła słońca w eterze Co w ciszy pamięć rozsyła Niesie ją światło – wieść zdarzeń Drgając w 5. wymiarze

Chciałem to poczuć na sobie Czemu nie mogę dotknąć? Zawsze Tylko myślą jest w głowie Mogę jedynie pytać i patrzeć

[2007] #muzyka

Nie pójdę sam Przez ten martwy las Czuję jak drżysz Wiec przy boku moim idź A może to Drga powietrze Co ma burzy smak I deszczu chłód

Jej dłoń jest ciepła Ze strachu lepka Jak pajęczyna Której boi się Widzą tylko nas Drzewa i gąszcz Więc ze mną chodź Ze mną chodź

Ale przecież to Niemożliwe jest Chłód z okien spływa I usypia mnie

Czeka na mnie świt pośród suchych martwych pni I nie może mnie znaleźć tam samego Musimy spieszyć się Nie zaczeka, nie Nie zaczeka dzień

[2005] #muzyka

Od tego kawałka zaczęła się moja przygoda z heavy metalem. Wcześniej, będąc ortodoksyjnym bluesmanem, granie na dwie stopy uważałem za zbrodnię przeciw muzyce, a płaskie i tandetne brzmienie heavy metalowych gitar – za płaskie i tandetne.

Moc w tych prostych riffach i melodii jest jednak obezwładniająca. Jest to, jak się potem przekonałem, charakterystyczne dla Priestów. Najpierw zdegustowany kręcę głową: “za proste”, “co za idiotyczny tekst”, “no, tu się nie wysilili”, “i po co te obciachowe ćwieki”. Potem ciągle słyszę w głowie ich refreny i przebiegi kapitalnych bridge’ów.

Judas Rising zaczyna się od subtelnego ornamentu gitarowego, w którym uwagę przykuwa wyłaniający się z tła, narastający dźwięk. Gitara? Nie. Klawisze? Inne brzmienie. Wokal? Nie! Nikt nie wydałby z siebie tak wysokiego dźwięku. Więc co..?

Nagle startuje perkusja, potężnym, perfekcyjnym intrem, i ciężko osiada na torach kawałka. Pruje szesnastkami na dwie stopy, co nie mogłoby lepiej podkreślić motoryki i faktury utworu. Ta uboga konwencja często u Priestów zachwyca, bo gra u nich Scott Travis – doskonale naoliwiona maszyna perkusyjnej zagłady. (Jeśli są heavymetalowi bębniarze mający jakikolwiek feeling, to Travis stoi w pierwszym szeregu).

Przy akompaniamencie sekcji wspomniany wysoki dźwięk okazuje się – a jednak! – krzykiem wokalisty. Tuż przed zwrotką wykonuje jeszcze jedną nieprawdopodobną woltę na wyższy ton. To właśnie “Metalowy Bóg”, Rob Halford, głos niezwykły, niezastąpiony, niepodrabialny. Trwa w mocy w tym miejscu frazy, gdzie inne już gasną, lawiruje między operowym zadęciem a metalowym chrobotem. W gardle Halforda siedzi jakby kilka głosów, których wzajemnej walki o dominację wokalista opanować nie może. Iskrzy więc ten pakiet barw, lśni na zakrętach linii melodycznych!… Wokalista dodaje do tego charakterystyczne “escalation of breath”, za które kiedyś go pozwano do sądu.

(Sic! http://www.youtube.com/watch?v=wgKFJisceOw).

Jego wrzaskliwe refreny budzą więc strach maluczkich, zachwyt koneserów; mienią się wszystkimi odcieniami żywego srebra. Na scenie stojąc patrzy mocarz, na oniemiały lud widowni.

Judas Rising jest jak film Hitchcocka – zaczynamy trzęsieniem ziemi, a potem jest jeszcze ciekawiej. Seria zwrotek i refrenów oddzielanych efektownymi pauzami prowadzi nas do unisono wokalu i gitar – tak zaczynają się solówki. Tu jedna z nieśpiesznych zagrywek (2:34) przeklejona wręcz z “Stranger In Us All” Blackmore’a, więc od razu poczułem się jak w domu. Jeszcze powtórzony refren, ostatnie przebitki i efektowne zejście w punkt wszystkich instrumentów. Koniec.

Kiedy wybrzmią Paiste’y Travisa, można odetchnąć i zacząć się zastanawiać: o czym właściwie jest ten kawałek?

Tekst to głównie festiwal groźnie brzmiących słów, bo zespół z takim image’em nie będzie przecież śpiewał:

She loves you, yeah, yeah, yeah, yeah.

Tytuł i refren nawiązują oczywiście do powrotu Halforda i reunion klasycznego składu – niech wszyscy wiedzą, że Judas (ponownie) powstaje. Spośród tych miernych rymów, które sugerują inne, równie porażające prostotą interpretacje, doszukałem się swojej własnej, która zapewniła mi redukcję dysonansu poznawczego. Być może i Wam pozwoli z czystym sumieniem cieszyć sie tym kawałkiem? Oto ona:

Planeta Ziemia, parę miliardów lat temu. Co rusz gęstą, amoniakowo-metanową praatmosferę, przecinają pioruny (White bolts of lightning). Wśród zmagań żywiołów (War in the heavens) skrapla się Zupa pierwotna* – garść organicznych aminokwasów (Forged out of flame from chaos to destiny). Te – jak wszyscy wiemy – dają początek życiu na naszej planecie. Powstaje LUCA, pod Kielcami wychodzi z wody Tetrapod**. Napędza sie niewyobrażalny kołowrót śmierci i narodzin, pożerania się gatunków, masowych wymierań nakręcających ewolucję (Bringer of pain forever undying).

Ponieważ – jak wykazali mędrcy wschodu – nie jest możliwe istnienie bez niesienia zagłady innym stworzeniom (The burden of shame), życie na naszej planecie opiera się na lawinie karmicznych zadzierzg (Torment and tempest). A w tej walce o przetrwanie czeka nas wszędzie judaszowa zdrada (Eternal betrayer […] Judas is rising).

(* – Jeśli ktoś nie wierzy w ten ponury obrazek, niech sam zobaczy ostatni odcinek Star Trek: The Next Generation, gdzie kpt. Jean Luc Piccard zostaje odesłany przez Q na praziemię i obserwuje swojego galaretowatego przodka: http://en.memory-alpha.org/wiki/File:EarlyEarth.jpg. ** – A tutaj zobaczycie kieleckie wejście Tetrapoda: http://www.tetrapod.net.pl )

Czy rzeczywiście takie wizje przetaczały się przez łysą głowę Halforda, kiedy pisał ten tekst? Pewnie nigdy się nie dowiemy…

Podsumowując: w przeciwieństwie do tej notki, Judas Rising to utwór zwarty, krótki, przebojowy i utrzymujący napięcie do końca. Skoro dotrwaliście już ze mną do tego miejsca, powinno wystarczyć Wam cierpliwości, żeby go przesłuchać. A może komuś nawet się spodoba? W końcu Judas Priest to legendarna kapela. Ze świetnymi bridge’ami.

[2012] #artykuły